Gustaw Arnold Fibiger: z czarnego notesu

W 1954 roku z mojej inicjatywy i wielkiego uporu, dzięki wsparciu i pomocy życzliwych przyjaciół, powołałem do życia tę artystyczną szkołę – Technikum Budowy Fortepianów.

Gustaw Arnold Fibiger III, kadr z filmu „Dusza zaklęta w fortepianie” w reż. Judyty Fibiger

Zostałem jej dyrektorem. To było spełnienie najskrytszych marzeń. Moja wiedza nie umrze, nie pójdzie w zapomnienie, przekażę ją moim uczniom, a oni następnym pokoleniom. Pierwsi absolwenci bardzo szybko zaczęli odnosić spektakularne sukcesy w Polsce i na świecie. Było o nich głośno, upominały się o nich najważniejsze instytucje związane z muzyką, sale koncertowe, filharmonie, szkoły muzyczne. To był i zawsze będzie elitarny zawód. Prowadziłem z nimi stałą korespondencję i rozpierała mnie duma z ich osiągnięć. Ówczesnej władzy to się nie podobało, obserwowała nas i w pewnym momencie powiedziała dość. Postanowiła mnie ukarać. Listy były dokładnie lustrowane i gdzieś zostawiały swój ślad. 

19 maja 1964 roku, dokładnie pamiętam ten dzień, na swoim dyrektorskim biurku dostrzegłem pismo z Prezydium Wojewódzkiej Rady Naukowej w Poznaniu (Kuratorium Okręgu Szkolnego Poznańskiego), odwołujące mnie z funkcji dyrektora tej placówki i informujące o przeniesieniu na stanowisko nauczyciela.

Wpadłem w otchłań rozpaczy i nie mogłem się psychicznie podnieść. Surowo ukarano mnie za moje wrogie klasowo pochodzenie i sukcesy mojej młodzieży. Pisma tego nigdy nie podpisałem, wiedząc, że kiedyś ktoś je znajdzie i dowie się, jaka była prawda. To nie ja zrezygnowałem z tej funkcji, tylko brutalnie mnie jej pozbawiono. Wyrzucić dyrektora, ograniczyć kontakty ze światem muzyki, sztuki, z firmami produkującymi instrumenty, pozbawić własnego zdania, wiedzy z zakresu zarządzania szkołą. Człowiek myślący jest wrogiem, wręcz człowiekiem niebezpiecznym. Ja taki byłem. Z pokorą przyjąłem wygnanie, mój los. Byłem i jestem nadal potrzebny moim orłom, sokołom, mojej bandzie… Tak bardzo ich kocham.

Zawsze będę pamiętał egzaminy maturalne, które dostarczały tylu emocji. Trwały zazwyczaj kilka dni. Uczniowie analizowali pytania, prosząc o pomoc pilniejszych kolegów. Nie mogłem za nimi nadążyć. Byli różni, ci, co się pilnie uczyli cały rok, i ci udawacze, którzy ciągle balowali, wszystkowiedzący. Rywalizowali ze sobą, często nie odzywali się do siebie, wydając tylko pomruki, czasem pytali dyskretnie: jak poszło? Jak dobrze, euforia była wspólna, bez podziału na kujonów i leserów. Nawet chwilowe amory z dziewczętami przyćmiewała powaga matury, a później szansa na życiowy sukces. 

Ta szkoła jest i zawsze będzie pełna artyzmu. Każdy, kto chciał tu postawić stopy i pozostać kilka lat, jest artystą, czasami nawet o tym nie wiedząc. Te pokłady uśpionego słuchu, muzykalności, piękna, wrażliwości poczucia estetyki wyzwalają się stopniowo pod wpływem nauki i nagle wybuchają gwałtownie.

Moi artyści mają i będą mieli własny niepisany kodeks. Oni doskonale wiedzą, że w przyszłym zawodowym ich życiu, nikt nigdy nie ma prawa oceniać artyzmu, umiejętności. Artysta nigdy nie krytykuje artysty, nie może być rywalem, wrogiem czy osobą zazdrosną o wiedzę, sukcesy, pozycję zawodową. Wszyscy mają te same szanse, kończąc tę szkołę. To miałem wpajane od dziecka i to im uświadamiam, to etos życia, potrzebny, żeby być przyzwoitym człowiekiem. Kto tego nie czyni i nie będzie czynił, nie jest godzien być członkiem mojej bandy, Tajnej Bandy Fibigera (TBF – Technikum Budowy Fortepianów).

Gustaw Arnold Fibiger III

Fragment z książki Elwiry Fibiger „Fortepian moja miłość”

Scroll to Top